Nauczyłem się (nie) być sobą.
Pamiętam, że wiał silny wiatr, a strugi deszczu spływały niczym rzeka z szyb samochodu. Połamane gałęzie utrudniały nam podróż. Od samego początku wiedziałem, że podróż przez las to beznadziejny pomysł, jednak decyzji ojca nie wolno krytykować. Było zimno i śmierdziało wilgocią. Radio już dawno temu przestało działać. Siedziałem na tylnym siedzeniu i starałem się nie myśleć o tym, co przeżywa tata. Z jego ust wydobywały się same przekleństwa. Widziałem jak jego drżącym dłoniom coraz trudniej opanować kierownicę.
- Widzę światła! Podjedź tam - powiedziałem zauważając jakiś dom.
Tata wyglądał na zdziwionego, ale posłuchał mnie i stanął na podjeździe domu.
- Kto buduje dom w środku lasu? - zapytał podejrzliwie.
Wzruszyłem ramionami. Nie obchodziło mnie to. Marzyłem, by usiąść i odetchnąć suchym, ciepłym powietrzem. Otworzyłem drzwi samochodu, ale wiatr natychmiast sam je zamknął. Tata się zaśmiał, ale skarciłem go wzrokiem. Pchnąłem je ponownie i zahamowałem plecakiem. Wysiadłem i zadzwoniłem domofonem. Ojciec chwilę później stanął obok mnie. Deszcz utrudniał widoczność, ale byłem pewien, że nie stoimy przed chatką z drewna. Dom był duży, a światła paliły się we wszystkich oknach (trzynastu na moje oko). Ponownie wcisnąłem guzik domofonu. Byłem przygotowany na odmowę. Bogacze nie przyjmą tak po prostu mokrego chłopaka w glanach i jego chudego ojca do domu.
- Kim jesteście? - zapytał głośnik męskim tonem.
- Wędrowcami, których zatrzymał deszcz - odpowiedziałem.
Głośnik się zaśmiał.
- Wchodźcie, ale nie nadepnijcie na psa.
Bramka się otworzyła. Ojciec ruszył przodem. Wzdłuż ścieżki prowadzącej do wejścia rosły idealnie przycięte wierzby. Było mi ich żal. Takie piękne, a mokną. Ja mogłem, bo nie byłem cudem, ale one...
- Co to za bydle!? - przeszkodził mi w rozmyśleniach głos ojca.
Przed drzwiami leżał ogromy rottwailer. Daszek chronił go przed deszczem, więc piesek smacznie spał.
- Raczej nie szczeniaczek - odpowiedziałem.
Przekroczyliśmy psa, a wtedy drzwi się otworzyły. O dziwo lokator przywitał nas uśmiechem. Tata przedstawił się za mnie i weszliśmy do środka.
Wewnątrz intensywnie pachniało cynamonem. Mimo zbyt wielu ozdób i obrazów dom wydawał się bardzo przytulny. Panowała tu idealna harmonia, która jednak miała w sobie nutę nieładu. To trudne opisać coś co jest czymś i jego przeciwieństwem, ale taki właśnie był ten dom. Biały, a jednocześnie czarny. Ciepły, ale jednak zimny. Wesoły, chociaż też smutny. Podobało mi się tu. Nie był to zwykły, nudny dom do jakiego przywykłem.
Domownik wysłał mnie i ojca do łazienek, i kazał się wysuszyć. Wychodząc wyczułem delikatną czekoladową nutę. Na stoliku stały trzy kubki kakao.
- Mieszka tu pan sam? - zapytałem schodząc po schodach.
- Jestem niewiele starszy od ciebie, więc nie nazywaj mnie panem - odpowiedział z uśmiechem. - Rodzice i siostra pojechali przygotowywać salę, jutro mamy ślub w rodzinie...
- Czy na pewno nie przeszkadzamy? - zapytałem siadając na ogromnym fotelu.
Korciło mnie, aby chwycić kubek i wypić całą zawartość duszkiem, ale powstrzymywałem się myślą, że patrzy na mnie kompletnie obcy chłopak.
- Siedzę sam od kilku godzin. Towarzystwo jest tym, czego potrzebuję. - odpowiedział z szerokim uśmiechem.
Skinąłem głową i zapatrzyłem się w wierzchołki butów. Kazał ich nie zdejmować, ale zupełnie psuły klimat tego pomieszczenia.
- Mieszkacie daleko stąd?- zapytał chcąc przerwać ciszę.
- Około sto kilometrów, jadąc skrótem - odpowiedział tata wychodząc z łazienki.
Usiadł na fotelu naprzeciwko mnie i dziwnie przyjrzał się moim butom.
- Skąd wracacie?
- Tata odwozi mnie z festiwalu. - odpowiedziałem szybko, zanim ojciec zdążył otworzyć usta.
- Burze w tym miesiącu dają popalić... - powiedział tata chcąc widocznie zmienić temat.
Genialny pomysł. Każdy kocha rozmawiać o pogodzie, przecież to najciekawszy temat jaki można wybrać.
Zauważyłem, że nas rozmówca mimo wszystko się uśmiecha, Wyglądał na bardzo miłą osobę. Poprawił dłonią jasny kosmyk włosów.
- Nie wygląda pan na jego ojca - powiedział nadal uśmiechając się.
Faktycznie, mnie i ojca więcej dzieliło niż różniło. Charaktery mieliśmy zupełnie inne, a jeśli chodzi o wygląd wewnętrzny pasowały nam jedynie te same, krzywe nosy. Pomijając to ojciec wyglądał na jakieś dwadzieścia pięć lat, więc często nie wierzono mu gdy mówił ile lat ma jego syn.
Deszcz za oknem wciąż wykonywał swoją misję umycia świata. Ojciec i lokator ucięli sobie pogawędkę, a ja siedziałem i oglądałem zdjęcia wiszące na ścianie. Zdawało mi się, że jest tam wiele różnych osób, ale po chwili ujrzałem te same rysy twarzy. Lekko nie wierząc przyznałem, że osoba na zdjęciach jest mistrzem kamuflażu.
- Podoba ci się? - zapytał.
Skinąłem głową.
- To był mój projekt z psychologii. Chciałem wyjaśnić jak łatwo jest manipulować "pierwszym wrażeniem" na temat człowieka.
Dopiero po tych słowach zdałem sobie sprawę, dlaczego widziałem wiele innych osób na zdjęciach. Inne pozy, ubiór, miny, oświetlenie, postawa... Wszystkie te szczegóły tak bardzo odróżniały przedstawiane postacie. Na jednym smutek, a na innym gniew, kolejne przedstawiało osobę miłą, a jeszcze inne wredną.
- Chodzi o to, że jeśli się uśmiechasz to każdy chętniej zapyta cię o godzinę, niż gdy marszczysz brwi.
- Wyszło ci to świetnie - wymruczałem nie odrywając wzroku od fotografii. - A gdzie jest twoje normalne zdjęcie?
Zaśmiał się.
- Tu jest problem. Przez całe życie założyłem tyle masek, że nie potrafię dokopać się do mojej prawdziwej twarzy.
- Moim zdaniem taka umiejętność jest dobra. Za pomocą masek możemy kogoś nie urazić, ale delikatnie spławić... lub pocieszyć gdy sami jesteśmy smutni.
- Dobrze rozumujesz, podoba mi się to. Maski mają swoje wady i zalety, jak zresztą wszystko w naszym życiu. Moim zdaniem w tej całej maskaradzie najważniejsze jest nie zgubić siebie.
Spuściłem wzrok spoglądając na moje buty. Poczułem jak palą mnie policzki. Maski, maski, maski...
- Znasz kogoś kto jest sobą? - zapytał mój ojciec.
Miałem ochotę zabić go za to pytanie. Chciałem stamtąd wyjść i biec w deszczu do domu. Mieć gdzieś mokre gacie i chłód.
- Po zobaczeniu mojego, projektu profesor jedynie kiwnął głową i powiedział znudzonym tonem: "Bartek, sęk w tym, że maski to my". Chodziło mu o to, że każdy ma kilka osobowości i one są nami. Tak na prawdę nie istniejemy jako ja, ale jako my. Nie ma żadnego ja. - po tych słowach lekko zmarszczył czoło - Nigdy nie zgadzałem się z tym czego nas uczył. Koleś to totalny pesymista. Wierzę, że istnieję ja, a nie my... Tam w środku, pod maskami...
Deszcz przestał padać dopiero następnego dnia. Obudziło mnie szczekanie psa. Lekko otworzyłem oczy. Bartek i tata siedzieli na fotelach i prowadzili zawziętą dyskusję na niezidentyfikowany temat. Nie pamiętam kiedy zasnąłem, ale wiem, że wcześniej długo myślałem na temat masek i bycia sobą. Wstałem z kanapy, a oni przywitali mnie z uśmiechem. Powiedziałem, że idę do samochodu
i wyszedłem.
Usiadłem na schodach przed domem. Bycie sobą jest niezwykle trudne. Od kilku lat nosiłem jedną maskę. Udawałem wrednego, kochającego rocka i metal nastolatka. Oglądałem jakiś głupi teledysk i powiedziałem "Będę jak oni", pamiętam to jak dziś. Z dnia na dzień zmieniłem wszystko co było mną i zastąpiłem tym czego naoglądałem się w internecie, telewizji i gazetach. Nie podobało mi się moje nowe ja, ale znalazłem nowych znajomych i czasami faktycznie czułem, że żyję. Festiwale, alkohol, prochy, dziewczyny, nieustanne kłótnie z rodzicami... To wszystko mnie nakręcało. Zacząłem zapominać o spokojnym chłopaku z niebieskimi oprawkami okularów, którym byłem.
- Myślałem, że już jedziesz - zaśmiał się Bartek stając w drzwiach.
- Zastanawiam się czy zdjąć maskę - powiedziałem beznamiętnie.
- Czemu nie? Zdejmuj, tylko w łazience, nie chcę oglądać cię nagiego.
Zaśmiałem się. Pierwszy raz od dawna. Ten chłopak był nasączony pozytywną energią jak gąbka.
- Mówię poważnie. Idź się przebierz i wyjmij te durne kolczyki... - otworzyłem usta, aby coś powiedzieć, ale mnie uprzedził - Chyba mamy ten sam rozmiar. W łazience odłożyłem ci trochę ciuchów z moich "metamorfoz". Jestem niezwykle ciekawy jaki jesteś.
- Zaczynasz mnie powoli przerażać.
Znów się uśmiechnął.
Pobiegłem do samochodu i wyciągnąłem ze schowka czarny futerał. Następnie poszedłem do łazienki.
- To głupie. - powiedziałem sam do siebie stając przed lustrem.
W jeden dzień miałem znów stać się kimś kim byłem kilka lat temu. To niewykonalne. Usiadłem
i schowałem głowę w dłoniach.
- To idiotyczne. - powtarzałem cicho.
Miałem tu wejść, przebrać się i już? Spojrzałem na futerał leżący na umywalce. Czemu jedna osoba miała skusić mnie do tego? Drżącą dłonią sięgnąłem w jego kierunku.
- To nie takie trudne. - szepnąłem chcąc dodać sobie otuchy.
Otworzyłem go. Czekały na mnie. Moje okulary w niebieskich oprawkach.